PRZYGODA W TERLICKU

Na przełomie września i października spotkaliśmy się na zawodach w Terlicku u Rene i Franciszka.

To bardzo fajna impreza rozgrywana praktycznie na zakończenie sezonu. Rządzi się ona trochę innymi zasadami niż przepisy NAVIGA, ale wszyscy uczestnicy tę formę rozegrania zawodów przyjmują skoro zjawiają się na startach.  Polscy zawodnicy od lat są stałymi uczestnikami tej imprezy.

W tym roku wybrałem się też na te zawody, brali w nich również udział koledzy : z Częstochowy Marek Stala, Marek Kołaczyk, Janek Kmiecik, ekipa z Rudy Śląskiej czyli Darek Pieczka, Irek Żywica

i Andrzej Chałaszczyk oraz Jacek Bieda z Rzeszowa i  Bohdan Śliwa z Żywca czyli razem spora, bo dziewięcioosobowa ekipa. Część z nas przybyła już w czwartek wieczorem, reszta dojechała w piątek.

Tylko Boguś Śliwa „dobił” w sobotę rano.

Warunki noclegowe są tam takie jakie są, ale mają swój niepowtarzalny urok w tym miejscu i do tej całej obecnej tam infrastruktury pasują. To taki jeszcze działający relikt końca lat „osiemdziesiątych” ubiegłego wieku – domki z płyty pilśniowej, wspólne WC i umywalnia, brak utwardzonych chodników.

W tym roku niestety na skutek pandemii i końca sezonu restauracja nad wodą była nieczynna więc wyżywienie było we własnym zakresie, organizatorzy o tym uprzedzili.

Ale to wszystko tam pasuje, zwłaszcza w tej atmosferze jaka towarzyszy tym zawodom i jest to oczywiście zasługa wszystkich uczestników a szefują temu spotkaniu tak jak wspomniałem Rene Walenta w towarzystwie Franka Chmelki.

Formuła zawodów w Terlicku jest taka, że w piątek to dzień treningowy, prawdziwe wyścigi zaczynają się w sobotę , a otwarty, główny bieg jest w niedzielę.

W piątek wiało tak około 3-4 metrów na sekundę, było słonecznie i dosyć ciepło i bardzo dobrze nam się pływało. Pierwszy raz startowałem swoim nowym modelem „ Le Gorfou”  na tym akwenie. Tak jak wspomniałem w piątek pływało się dobrze i bardzo dobrze. Na wodzie spędziłem kilka godzin

i „wypływałem” trzy pakiety akumulatorów, a ponieważ tylko tyle miałem musiałem wyciągnąć model z wody.

W sobotę pogoda w dalszym ciągu była bardzo dobra ale bardzo zwiększyła się siła wiatru. Momentami rzeczywiście dęło niemiłosiernie. Zaraz po  przepłynięciu pierwszego okrążenia zatonął model kolegi z Czech i w tym samym miejscu  po paru minutach poszedł na dno model Jacka Biedy. Mój model kontynuował bieg i gdzieś w odległości 60 -70 metrów od brzegu bardzo silny szkwał „położył” mi żagle na wodę i ja w tej sytuacji nie mogłem nic zrobić bo siła wiatru nie pozwalała na „odklejenie” żagli od powierzchni wody konsekwencji czego i mój model zatonął.  Ma szczęście w niedzielę rano po biegu głównym przyjechali płetwonurkowie i wyciągnęli model kolegi z Czech

i model Jacka. Mój niestety zatonął dalej od brzegu, tak jak mówili mi koledzy z Czech to w miejscu gdzie zatonął model biegnie stare koryto rzeki  na której utworzono ten zalew i jest tam ponad 20 metrów głębokości. Tak więc chcąc – nie chcąc  musiałem się pożegnać z nowym modelem. Trudno, taka przygoda zdarzyła mi się po raz pierwszy odkąd pływam modelami – no  ale kiedyś musi być ten „pierwszy raz”.  W tym, że ten model zatonął jest dużo mojej winy, bo zbyt słabo zabezpieczyłem luki w pokładzie przed wodą.

Po powrocie szybko zabrałem się za dokończenie nowego kadłuba do „Sanfisha” żebym mógł popływać na naszym spotkaniu w Pińczowie no i to się udało.

Zdjęcia modelu z zawodów w Gliwicach i w Pińczowie.

Michał Daranowski